PPA – wrocławski Przegląd Piosenki Aktorskiej. Coroczny
(poza latami 1978, 1982-83) konkurs
piosenki aktorskiej. Ewaluował poprzez Przegląd Piosenki
Literackiej „Liryka '76” i Przegląd Piosenki
Aktorsko-Literackiej PAL’79 do III Przegląd Piosenki
Aktorskiej’80. Formuła rozrastała się przez lata i obecnie jest
to konkurs i festiwal piosenki aktorskiej, ale także projektów
muzycznych Off i wydarzeń towarzyszących. Lista laureatów jest
imponująca, znajdziemy na niej wiele nazwisk z najwyższej półki
sceny muzycznej.
W związku z pandemią termin tegorocznego Przeglądu był
przesuwany i już wiadomo, że w tym roku się nie odbędzie. To
przynajmniej powspominajmy...
Rok temu, w Kolonii odbył się Rock & Chanson Festiwal
„Kolonia-Wrocław-Paryż“, na który, w ramach współpracy z
PPA, zapraszany jest laureat Przeglądu Piosenki. Tym razem był to
Albert Pyśk. Rozmowa odbyła się 16 listopada 2019 roku, w trakcie
bankietu dla wykonawców.
Andrzej Małyszko: Rozmawiamy z laureatem Tukana Dziennikarzy,
nagrody dziennikarzy akredytowanych na 40. PPA i nagrody specjalnej
Stowarzyszenia Autorów ZAiKS, oraz tegorocznego festiwalu Rock &
Chanson Festiwal „Kolonia-Wrocław-Paryż“ w Kolonii, z panem
Albertem Pyśkiem.
Rock & Chanson Festiwal właśnie się skończył, a my stoimy
na tle pięknego Renu, co oczywiście jest słabo widoczne o tej
godzinie, bo jest godzina 23.47.
Albert Pyśk: Czasu lokalnego
Możemy zacząć o końca albo od początku, może od końca
zacznijmy – czyli ostatni rok, odniosłeś
dwa duże sukcesy, nie związane z Twoją pracą w teatrze, ale z
czymś co robisz sam; to Twoja własna działalność, niezależna od
aktorstwa.
- Tak, chociaż muzyka idzie równolegle z aktorstwem i ja do końca
tego nie rozdzielam, szczególnie że w teatrach bardzo często jest
wymagane żeby śpiewać, żeby brać udział w przedstawieniach,
które często są muzyczne. Nawet jeśli jest to teatr dramatyczny a
nie muzyczny, to robi także przedstawienia muzyczne.
To
przypomnijmy,
że jesteś absolwentem wydziału aktorstwa łódzkiej filmówki.
Jak
to się stało, że zostałeś aktorem? Urodziłeś się i
powiedziałeś, że będziesz aktorem, czy to jest jakaś dłuższa
droga, z meandrami?
- Nie, nie. To nie było takie proste. Były meandry, ale zawsze
jakoś tak się
układało, że brałem udział w różnych
przedstawieniach, bardzo lubiłem tańczyć i bardzo lubiłem śpiewać
jeszcze jak byłem w podstawówce, a potem w liceum bardzo długo
biłem się z myślami co ze sobą zrobić, jaką drogę wybrać. I
jak to zwykle bywa w życiu – bo zazdroszczę ludziom, którzy od
razu wiedzą czego chcą – ktoś przyszedł do mnie w pewnym
momencie i powiedział – wiesz co, chyba powinieneś spróbować
zdawać do szkoły aktorskiej. Ja!? do szkoły aktorskiej?, gdzie
tam. Ja się tam przecież nie dostanę, tam się dostają wybrani,
śmietanka tam się dostaje.
Dziesięciu na stu...
- Dziesięciu na… zdecydowanie na więcej. Zacząłem aktywniej
uczestniczyć w życiu teatralnym, zacząłem częściej chodzić do
teatru, u siebie na Śląsku. Poszukałem grup teatralnych żeby
nabierać
doświadczenia, chodziłem do Pałacu Młodzieży w Katowicach.
To jeszcze w liceum.
- Tak, jeszcze w liceum. To było dla fajne doświadczenie, tam
spotkałem jednego z moich największych przyjaciół, Adriana
Mikosa, którego bardzo serdecznie pozdrawiam. Także Sebastiana,
Wojtka, masę wspaniałych ludzi, którzy mieli podobną pasję i
razem się w niej wspieraliśmy. Aż przyszedł moment aby
zdecydować, co robić dalej po maturze. Spróbowałem dostać się
do szkoły aktorskiej.
Do Łodzi?
- Właśnie nie, zdawałem do Wrocławia, Karkowa i Warszawy, w sumie
nie wiem czemu do Łodzi nie zdawałem.
Może ze względu na renomę tej uczelni, która może trochę
odstraszać?
- Nie, nie – maiłem wrażenie, że do tej Łodzi jakoś mi nie po
drodze. Uczelnia w centrum Polski, ale z dojazdem wtedy nie było tak
łatwo. W każdym razie uznałem, że Łódź sobie daruję.
Jak za pierwszym razem się nie dostałem, to przez roku studiowałem
filozofię. Spotkałem w swoim życiu niesamowitego człowieka,
nauczyciela języka polskiego, dzięki któremu brałem udział w
olimpiadach i jako laureat olimpiady filozoficznej dostałem indeks.
Chciałem te studia skończyć, ale uznałem, że szkoła teatralna
to szkoła życia i tak absorbuje, że bardzo ciężko jest pogodzić
z innymi studiami. Jeśli ktoś chce studiować dwa kierunki, a jeden
jest artystyczny…
To nie ma szans...
- Nie, bo
musiałby być bardzo dobrze zorganizowany.
Co nie idzie w parze z duszą artystyczną.
- Dokładnie.
Czyli po tym roku filozofii zdawałeś do Łodzi i się dostałeś
- Wszędzie zdawałem, nie kalkulowałem już niczego, najważniejsze
było, żeby się dostać do szkoły. Oczywiście miałem tę szkołę
wymarzoną, to Kraków, piękne miasto, piękne zabytki, olbrzymie
tradycje teatralne. Dostałem się do szkoły krakowskiej, ale także
do Łodzi. Poznałem
także osoby, z którymi byłbym ewentualnie w grupie na studiach w
Łodzi, poznałem także moją przyszłą żonę, która także
dostała się do Łodzi i to wpłynęło na moją decyzję wyboru
łódzkiej filmówki.
To w sumie ułożyło się bezproblemowo, pomijając ten pierwszy
rok
- No właśnie nie, potem zaczęły się perturbacje różne. To jest
trochę jak zderzenie ze ścianą, w sensie, że studia to jakbyś
wchodził do zamku. Zdobywa się zamek, wielki zamek, i wydaje się
człowiekowi, że w tym zamku jest wszystko, są zbroje, piękne
gobeliny na ścianach. A okazuje się, że zamek jest pusty, trzeba
go sobie samemu udekorować. Jeśli ktoś nie ma pomysłu jak go
udekorować, albo nie ma narzędzi do tego, to jest ciężko. Mi
akurat miałem bardzo trudno
na pierwszym roku, ale potem jakoś się pozbierałem.
To jest zawsze taki
filozoficzny dylemat na
uczelniach artystycznych, czy kandydat ma już jakiś kształt
artystyczny i nauczymy
go techniki, a może już lepiej, aby był „tabula rasa”
(oczywiście z objawami talentu), a uczelnia zarówno nauczy go
techniki, jak
i ukształtuje artystycznie? Zauważyłem,
że niektóre uczelnie nie lubią zbyt dobrze sformatowanych
kandydatów na studia?
- Myślę, że to jest różnie, temat szkolnictwa wyższego na
kierunkach aktorskich to temat na odrębną rozmowę. Na pewno zależy
to od kadry profesorskiej, także od grupy, która powinna być
wsparciem. Ja miałem to szczęście, że maiłem naprawdę bardzo
fajny rok, bardzo dobrze się dogadywaliśmy. Wiadomo, z
różnymi perturbacjami czasami, ale generalnie
wszyscy wspierali się wzajemnie, to było dla nas bardzo ważne, w
chwilach słabości mogliśmy liczyć na wsparcie. Uważam, że jak
ktoś już dostaje się na studia, to profesorowie muszą wziąć
odpowiedzialność za tego człowieka – tym bardziej, że są to
często ludzie bardzo wrażliwi.
Ale nie powinni chyba formować tych młodych ludzi na swoja
modłę, a raczej wskazywać kierunki, zachęcać do poszukiwań?
- Szkoła aktorska to jest tak
naprawdę szkoła zawodowa. W Łodzi w pierwszych latach nacisk
kładziono na rzemiosło i technikę, prawie nie doświadczyłem, aby
próbowano mnie łamać czy jakoś ustawiać. Takich sytuacji powinno
być jak najmniej. Dużo zależy od charakteru nauczyciela.
Krążą legendy o
„tresurze” w szkołach artystycznych.
- Wczoraj rozmawiałem z
muzykami, którzy opowiadali, że w akademii muzycznej stoi profesor
nad nimi i wylewa zimną wodę, bo to nie był ten palec… Więc
ziarno prawdy...
Moja córka chodziła do
szkoły muzycznej I stopnia – miała problem, gdy zmieniła się
nauczycielka instrumentu i zaczęła przestawiać sposób gry na
swoją modłę. Nie ma czegoś takiego jak czysta technika...
- Uważam, że to co czasami
gubi młodych ludzi na studiach, to że nagle tracą pewność
siebie, tracą poczucie swobody, wolności. Są różne techniki,
ktoś ćwiczy przed każdym spektaklem, robi pompki, brzuszki,
wchodzi na scenę z rozbiegu, by być aktywny, gotowy; to są to
techniki zmierzające do tego, aby bardziej się rozluźnić, nie
poddać się presji…
Tak przez ciało na
psychikę.
- Także: w zdrowym ciele
zdrowy duch, wystarczy przebiec ze cztery kilometry, wrócić do domu
i człowiek zupełnie inaczej funkcjonuje.
Zgoda, a teraz muzyka.
Wspomniałeś, że już wcześniej śpiewałeś i tańczyłeś. Jak z
tym było na studiach? Czy też miałeś możliwość rozwijać się
w tym kierunku?
- Tak. Na wydziale aktorskim
jest śpiew, interpretacja. Na egzaminach także używaliśmy form
muzycznych. W każdym razie aktor musi być umuzykalniony, nie musi
śpiewać, ale wypadałoby aby słyszał.
To że nie musi śpiewać
to czasem widać. Nie jest aż tak wielu dobrze śpiewających
aktorów (biorąc pod uwagę, że mówię to do Ciebie, może nie
jest to pytanie całkiem na miejscu). Wyjątkowym – dla mnie –
przykładem śpiewającego aktora jest Zamachowski.
- Domyśliłem się.
Ja nie jestem specjalnie
muzykalny, ale jestem wrażliwy na to jak się śpiewa. Nie musi być
głośno czy szybko, tylko musi być wygrane, i u Zamachowskiego
jest.
- Intencja, emocja i trzeba
wiedzieć, o czym się śpiewa.
I jednocześnie jest bardzo
dobry technicznie, to także jest ważne.
Miałeś jakieś tradycje
muzyczne czy aktorskie w domu?
- Nie, jestem raczej
samoukiem, były przymiarki aby chodzić na lekcje, uczyć się nut,
ale szybko to porzucałem, szedłem w stronę improwizacji, zabawy
dźwiękiem, to było dla mnie bardziej odkrywcze. Mam tak, że
jestem w centrum handlowym i słyszę jak działa drukarka, i mam
ochotę nagrać sam dźwięk drukarki bo to jest piękny dźwięk,
który podsuwa mi od razu melodię do piosenki. To jest niesamowite.
Komponujesz tylko
elektronicznie, czy grasz na jakimś instrumencie?
-
Nie tylko elektronicznie, gram także na gitarze i to już od
podstawówki. Pamiętam, moja siostra kupiła starego Defila, z
metalowymi strunami, które boleśnie piłowały opuszki. Przez jakiś
czas rzępoliłem na tej gitarze, a gdy zarobiłem pierwsze swoje
pieniądze, kupiłem za nie gitarę elektryczną, mały „piecyk”
i nie dawałem wtedy spokoju rodzicom. I jeszcze „efekt”,
oczywiście wrzucałem tylko efekty metalowe, byłem wtedy zakochany
w Metalice. Mówiłem sobie, że muszę być jak Kirk Hammett
(gitarzysta
Metaliki - AM),
co średnio mi wychodziło. Następnie brałem udział w różnych
przeglądach, głównie poezji śpiewanej.
Jeszcze przed studiami?
- To było jeszcze w liceum.
Na studiach zacząłem trochę pracować, zaoszczędziłem więcej
pieniędzy, zainwestowałem w gitarę, efekty, kupiłem wreszcie
fajny piec gitarowy. Miałem marzenie, aby stworzyć set do grania w
pubach, knajpach. Zacząłem pisać teksty, nagle zobaczyłem, że mi
to wychodzi, coś w tych tekstach jest.
Po tym co usłyszeliśmy na
PPA i w Kolonii, muszę potwierdzić.
- I miałem takie poczucie, że
jak zbliżało się PPA, to moim obowiązkiem jest się zgłosić.
Każdego roku czułem, że muszę się przygotować, „odrobić tę
lekcję”, bo to mój obowiązek. Oczywiście przez dłuższy czas
odbijałem się od ściany
Odpadałeś w eliminacjach,
czy nie zdążyłeś się przygotować?
- Odpadałem, seria porażek.
Gdy czytam, jak ludzie do czegoś dochodzą, to mówią, że ich
życie to 80% porażek, 10% szczęścia i 10% sukcesu.
Która to próba w tym
roku? Jak znosiłeś te niepowodzenia?
- Chyba piąta. Wiadomo,
porażki zawsze bardzo bolały.
Wiesz dlaczego odpadałeś?
Repertuar był za trudny? Czy nie byłeś jeszcze gotowy?
- Nie, nie. To ja dawałem
chyba ciała. Było chyba kilka czynników, kiepskie aranże, teksty
trochę wydumane, trochę być może grafomańskie.
Czyli nie masz poczucia
krzywdy?
- Wtedy miałem, ale z
perspektywy czasu mam wrażenie, że dobrze, iż tak się stało.
Oczywiście musiałem przeżyć swoje, ale to mnie mobilizowało.
Być może, gdybyś nie
próbował, teraz także nie byłbyś gotowy? Może te porażki były
źródłem przemyśleń i rozwijały?
- Zastanawiałem się, co było
w tym takiego złego, przecież to było takie idealne, tym bardziej,
że miałem zawsze uczucie, iż śpiewałem „z serducha”. A
jeżeli człowiek śpiewa z serducha, to co może stanąć przeciw
tobie. A tu okazuje się, że wszyscy stoją przeciwko tobie
(śmiech).
Wydaje się, że głębokie
przekonanie o swojej misji nie wystarcza, to nie zawsze przekłada
się na przekonanie innych.
- Tak, to moim zdaniem bardzo
niebezpieczne.
Można uprawiać piękną
grafomanię, sądząc, że jest się wybitnym artystą. A w tym roku strzał, dwie
nagrody na PPA
- Tak, dwie nagrody (Nagroda
specjalna Stowarzyszenia Autorów ZAiKS za najlepsze wykonanie
polskiej piosenki w wysokości 10 tys. trafiła po połowie do
Gabrieli Kundziewicz i Alberta Pyśka, Tukan Dziennikarzy dla Alberta
Pyśka – AM)
Szczególnie, że nie nie
są to piosenki kabaretowe, nawet nie są piosenki liryczne, choć
piosenka o śwince jest w jakiś sposób liryczna, można powiedzieć
turpizm, ale liryczny. (wzruszająca historia
świnki, która marzyła aby zobaczyć morze, a skończyła w rękach
rzeźnika)
- Bardzo dobre określenie
Piosenka jest przejmująca,
ten chwyt z morzem do mnie przemawia, bo w czasach mojego dzieciństwa
wielu Polaków nie widziało morza. Czy byłeś nad morzem?, takie
pytanie zadawało się kolegom w szkole, i nie było oczywistą
odpowiedzią - „czemu pytasz, jasne że byłem!”. Być nad morzem
to było coś. A puenta piosenki, muszę
powiedzieć – mocna.
- Miałem tę przyjemność,
czyli nieprzyjemność uczestniczyć w świniobiciu. Zrobiło to na
mnie duże wrażenie. Jestem przekonany, że zwierzęta przeczuwają
co z nimi nastąpi, i ta piosenka jest także o tym, także o
tęsknocie za normalnym życiem, o marzeniach. Symboliczne marzenie
świnki „ja chcę zobaczyć morze” zderza się z rzeźnikiem,
który także nie widział morza, nigdy o tym nie marzył i nie nie
rozumie, jakie to może mieć znacznie.
Powiedz, czy dużo teraz
tworzysz muzyki?
- Mam jeszcze zespół
muzyczny, nazywamy się Cynamonowy Ogród, działamy od czterech lat.
Mamy mało czasu na tworzenie, bo jesteśmy mocno zaangażowani w
życie teatru.
Wszyscy jesteście aktorami?
-
Nie, koledzy są z działu akustyki, ale są także bardzo dobrymi,
sprawnymi muzykami. Zauważyłem, że bardzo dużo akustyków jest
uzdolnionych muzycznie. Zespół jest w teatrze w Legnicy (Teatr
im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy). Zespół zawiązał się na
jam session, świetnie nam się grało, więc poszliśmy do sali
prób. Pierwszą improwizację rozpoczęliśmy od misy tybetańskiej,
potem głębokie riffy, improwizacja trwała z półtorej godziny, z
tego narodziły się potem utwory i nagle zacząłem pisać teksty do
tych utworów.
Zacząłem także bawić się muzyką, i ostatecznie
wydaliśmy płytę jakiś czas temu, teraz pracujemy nad następną.
Poczułem także, że muszę zrobić coś, co pozwoli mi tworzyć
muzykę samemu, bo artysta karmi się spotkaniem z widzem. Ważne
jest bycie na scenie, zaistnienie publicznie. Nie chcę tworzyć do
szuflady, chcę robić coś dla ludzi, a ludzie chcą partycypować w
sztuce. Jeśli ja chcę coś zrobić dla was, a wy także tego
chcecie, to co stoi na przeszkodzie?
Jakie plany na przyszłość,
raczej muzyka, czy bardziej teatr. Czy jedno i drugie?
- Udaje mi się łączyć
jedno i drugie, natomiast mam taki plan życiowy, aby skupić się
bardziej na produkcji muzycznej, rozwinąć się pod względem
techniki akustycznej, jak miksować, remasterować, zobaczyć jak
wygląda produkcja muzyczna od początku do końca. Jest to dla mnie
bardzo ciekawy proces, który poszerzył moje horyzonty muzyczne.
Okazuje się, że są szkoły miksowania, na przykład nowojorska
szkoła miksu, ciekawi mnie na czym ona polega, poznaję różne
techniki.
Czyli część techniczna
twórczości muzycznej ma aspekt inspirujący i twórczy, to nie
tylko suwaki?
-
Oczywiście
można te suwaki jakoś ustawiać, ale ja chciałbym to robić
świadomie. Myślę, że jak pójdę do jakiejś szkoły albo na kurs
produkcji muzycznej, to dowiem się więcej. Oczywiście oglądam
różne filmy na YouTube, kupuję kursy aby pogłębić wiedzę.
Dziękuję bardzo za
rozmowę i życzę kolejnych sukcesów. Pozdrowienia znad Renu,
którego o 0.13 czasu lokalnego - wciąż nie widać.
Suplement - spytałem Alberta, jak minął ten rok od naszej
rozmowy:
Rok
minął dość pracowicie. Niestety wziąłem się za kilka rzeczy
naraz, i próbuje teraz to jakoś sobie poukładać. Zebrałem w
końcu materiał na solową płytę. Myślę, że realnie zrealizuję
go do końca roku. Tak samo z zespołem, w styczniu chcemy wydać
nasz album.
Pod koniec października mam koncert On-line z piosenkami ludowymi w
ramach projektu "Kultura w sieci" - projekt stypendialny.
Od stycznia tego roku jestem w Capitolu we Wrocławiu. Teatrowi
wirus niestety daje się we znaki, aktualnie kończę swoją
pierwszą, i mam nadzieję, że ostatnią kwarantannę. Gramy obecnie
dla 25 % widowni, ponieważ cała Polska jest w żółtej strefie.
Gdyby teatry w Polsce miały sceny impresaryjne w PKP, można byłby
utworzyć scenę np. "Intercity" i wtedy gralibyśmy dla
100% (śmiech, ale niezbyt wesoły).
Moment lock-downu był w pewnym sensie owocnym zdarzeniem, nauczyłem
się bardziej szanować to co mam (rodzinę, zdrowie, czas i trzy
pary spodni). Zakupy robię raz na dwa tygodnie i przetrwałem ten
czas bez Netflixa ... nie nudząc się.
I na zakończenie - kilka zdjęć z występu Alberta na PPA 2019 oraz Rock & Chanson w Koloni. I ten ren, którego podczas rozmowy widać nie było, z powodu późnej pory...
PPA
Rock & Chanson
Ren